Kliknij tutaj --> 🦧 moje życie legło w gruzach

Tłumaczenia w kontekście hasła "w gruzach" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: legło w gruzach, legnie w gruzach, legła w gruzach Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Niall wkręcił jedną z fanek! Przebrał się za kogoś innego. Usiadł przy niej i powiedział ''Nienawidzę One Direction''. Wszystko to nagrywały kamery 1D3D Movie. Fanka myślała, że to jakiś diler a Trzecia strona medalu. Francis Clifford Wydawnictwo: Książnica kryminał, sensacja, thriller. 212 str. 3 godz. 32 min. Szczegóły. Inne wydania. Kup książkę. Taka szansa mogła się trafić każdemu, ale tylko człowiek, którego życie legło w gruzach, był gotów ją wykorzystać. Na tyle słaby i szalony okazał się Anthony Pascoe. Pierwsze marzenie szybko legło w gruzach. Tak więc wybór szkoły był prosty: I LO im. Powstańców Śląskich w Rybniku, profil biologiczno-chemiczny. Tak też się stało. Oprócz szkolnych obowiązków moje życie toczyło się wokół parafii, a szczególnie we wspólnocie Dzieci Maryi. Pomimo porażek, które w sukces obróciłem. Jestem tym, kim jestem, zawsze będę tym, kim byłem. Miałem moc, charakter. Miałem cel, daję radę. Choć o włos moje życie przegrałem. Pcham je dalej. Dziś wiem, nawet każdy. mały krok, mały krok. Niesie sercu nadzieję. Site De Rencontre Pour Gens Riches. Wszyscy wokół uważają, że jestem nic nie warta... - list czytelniczki Publikujemy list Kasi (imię zmieniliśmy), która napisała w mailu, że prosi o jego wrzucenie na portal albo na Facebooka, bo potrzebuje wsparcia, ale anonimowego. Nie chce okazywać słabości... fot. Adobe Stock, shurkin_son Wymknęłam się do kuchni i stanęłam przy oknie. Spoglądając na ulicę, zamyśliłam się. Boże… Co dalej? Jak ja sobie teraz poradzę? Coś się skończyło w moim życiu i to nie była miła myśl. Moje pełne obaw rozważania przerwała przyjaciółka, która zajrzała do kuchni. – Halinko, może dołożymy sałatki? Mówiłaś, że jest w lodówce, tak? – zaproponowała. – Tak, tak, weź… druga półka… – odparłam nieuważnie. – Stało się coś? – zainteresowała się czujna jak zawsze Stasia. – Niby co? – Wzruszyłam ramionami. – Weź sałatkę, a ja pokroję jeszcze pomidory. No idź do gości. Stasia wzniosła oczy ku niebu, ale posłusznie wzięła salaterkę i poszła do pokoju. A ja, zamiast zabrać się za krojenie, znowu gapiłam się w okno. Wczesny wieczór, więc czemu ulice świecą pustkami? Gdzie się wszyscy podziali? Nie było na czym oka zawiesić. Ani, co gorsza, o co myśli zaczepić, więc wciąż wracały do tego samego. Co się stało? Niby nic… Poza tym, że moje dotychczasowe życie właśnie się skończyło. Opóźniałam przejście na emeryturę, ile mogłam, bo nie wyobrażałam sobie życia bez pracy. Bez tej rutyny codziennego wstawania, dojeżdżania do biura, wysłuchiwania tyrad kierowniczki. Co innego Stasia, która od dwóch lat była na emeryturze i wielce sobie chwaliła ten stan. Twierdziła, że dopiero na emce – jej autorskie określenie – rozkwitła, zaczęła korzystać z uroków życia i przestała się martwić o to, na co nie miała żadnego wpływu. Zazdrościłam jej tej radości. Dla mnie przejście na emeryturę wiązało się z lękiem i niepewnością. Co dalej? Czy jeszcze cokolwiek mnie czeka, czy już tylko wypatrywanie ostatecznego końca wszystkiego? A może bałam się przyszłości, bo byłam sama? To znaczy, owszem, miałam córkę, zięcia, wnuki, jednak oni mieszkali na drugim końcu miasta. Telefonicznie rozmawialiśmy prawie codziennie, ale odwiedzaliśmy się rzadko. Ja pracowałam, a córka zajmowała się bliźniakami i miała na głowie cały dom, bo zięć biznesmen często był nieobecny. Swojego męża pogoniłam kilkanaście lat temu. Taki niby był troskliwy, uczynny, miły, aż odkryłam, że nie tylko dla mnie taki był. Pomagając rudej sąsiadce z czwartego piętra w remoncie, tak się przyłożył do roboty, że zmajstrowali dzieciaka... Może bym wybaczyła jeden romans, ale w trakcie awantury wyszło na jaw, że dzielnie „pomagał” także innym paniom. Ruda w końcu też go zostawiła, uznawszy, że poza alimentami nie chce mieć nic wspólnego z takim ogierem-pomagierem. Rozstaliśmy się. Odchorowałam to ciężko, ale potem wzięłam się w garść – była Elizka, miałam dla kogo żyć, o kogo się troszczyć. Nawet gdy córka wyszła za mąż i wyprowadziła się na drugi koniec miasta, nie czułam się zbędna, stara, odstawiona na boczny tor. Funkcjonowałam jak dobrze zaprogramowany robot. Praca, zakupy, dom. Praca, zakupy, dom. I tak przez lata. A teraz nagle wszystko się skończyło. Czułam się, jakby mi ktoś prąd odłączył albo zmienił program na jałowy bieg. – Wypatrujesz księcia na białym koniu? – Stasia weszła do kuchni. – Czy czekasz na kogoś, kto pokroi pomidorki? – Podeszła i objęła mnie w pasie. – No, Halinka, co jest? Takie fajne przyjęcie ci wyszło. Jedzonko pycha. Anka nie może się nachwalić sałatek! A ty zamiast posiedzieć z nami, chowasz się w kuchni. – Nie chowam się, tylko… Nieważne. Już się biorę za te pomidory. Wyswobodziłam się z jej objęć. Nie pora na użalanie się nad sobą; wolałam to robić bez świadków. Otworzyłam lodówkę, wyjęłam co trzeba, i wzięłam się za krojenie pomidorów oraz cebuli. Wciąż z uczepioną do moich pleców Stasią. – Płaczesz od cebuli czy od serca? – Nachyliła się i zajrzała mi prosto w oczy. – Zresztą rycz. Płacz to zdrowie, podobnie jak śmiech, bo i jedno, i drugie uwalnia nasze emocje. – A ty uwolnij mnie z łaski swojej – prychnęłam, energiczniej ruszając ramieniem – i idź zapytaj, czy ktoś z gości ma ochotę na herbatę, kawę, sok czy co tam. Poszła i wróciła z całą listą zamówień. – Trzeba było zrobić imprezę w jakiejś knajpce – skwitowała. – Tak jak ja. Nic się nie narobiłam, a wybawiłam się za wszystkie czasy, no ale ty, jak każda Zosia Samosia... – Dobra, dobra – przerwałam jej. – Następnym razem tak zrobię. – Nie będzie następnego razu, moja droga. Na emeryturę przechodzi się tylko raz. – Szkoda, że w ogóle był ten pierwszy... – mruknęłam ponuro. Stasia aż się żachnęła. – Co ty gadasz? Chciałabyś tyrać do śmierci? Wreszcie dotrwałaś do zasłużonego odpoczynku, kiedy człowiek już nic nie musi, za to może robić, co chce! Łatwo jej mówić. Może Stasia miała tony pomysłów na to, co robić, ale ja czułam się jak ryba wyciągnięta z wartkiej rzeki i wrzucona do leniwego stawu. Kiedyś skupiałam się na pracy, domu i opiece nad córką. Gdy Elizka podrosła, i miałam więcej czasu dla siebie, jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby zająć się czymś innym niż praca i dom. Odkąd córka się wyprowadziła i zostałam sama, najwięcej czasu spędzałam w pracy. Pierwsza rwałam się do nadgodzin, a gdy musiałam wybrać urlop, prawie w depresję wpadłam. Nie wiedziałam, co mam robić na tych przydługich wymuszonych wakacjach. Skończyło się na tym, że siedziałam w chacie i oglądałam seriale, z niecierpliwością odliczając dni do powrotu do pracy. A teraz... teraz ten urlop będzie trwał wiecznie! To znaczy do czasu, aż umrę z nudów i frustracji. – To może lepiej od razu kamień do szyi… – powiedziałam na głos, czym postawiłam Stasię na baczność. – Jaki kamień? Jaka szyja? O czym ty myślisz, kobieto? – Odsunęła się i chyba w ramach kary za smętne myśli rzuciła we mnie kawałkiem pomidora. – Oszalałaś? – Odskoczyłam. Stasia zachichotała jak smarkula i… kolejny plaster pomidora poleciał w moją stronę. Ledwo zdążyłam się uchylić. – Prosisz się o lanie – wycedziłam, łapiąc za ścierkę. Udało jej się mnie rozruszać i resztę przyjęcia spędziłam, bawiąc się z gośćmi, a nie gapiąc smętnie w kuchenne okno. Ale potem splin wrócił. Od imprezy minęło kilkanaście dni, a ja nadal nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Wciąż budziłam się wcześnie, choć nie musiałam. Potem w wyrobionym przez lata nawyku biegłam do łazienki i… dopiero tam, patrząc w lustro, przypominałam sobie, że już nigdzie nie muszę się spieszyć. Snułam się więc bez celu po mieszkaniu, obecnie wysprzątanym na błysk. Zdążyłam zajrzeć w każdy kąt i w każdą szparę, w kafelkach można się było przeglądać... No ale ile można sprzątać? Z nudów włączałam telewizor i oglądałam to, co się akurat trafiło. Byle dotrwać do wieczora i rozmowy z córką. Tylko dzięki naszym pogawędkom, słuchaniu, co nowego u nich słychać, miałam ochotę budzić się następnego dnia rano. Nie zwierzałam się Elizce ze swoich nastrojów i tego, że nie mam pojęcia, co robić z wolnym czasem na tej zdecydowanie przereklamowanej emeryturze. Nie chciałam niepotrzebnie martwić córki i angażować w moje sprawy. I tak miała dość roboty. Stasia nie odzywała się od dnia imprezy. Ciekawe, gdzie ją wywiało… No tak, przecież następnego ranka miała jechać do Krakowa – przypomniało mi się – na całe trzy tygodnie. Że też jej się chce, że też znajduje czas na te swoje wolontariaty, wycieczki, tańce, fesjbukowanie i nie wiedzieć co jeszcze, jakby doba miała więcej niż 24 h. Ja nie miałam czasu na bzdety. Praca, dom, zakupy, praca, dom, zakupy, gdzie tu wcisnąć… I nagle nawykowa myśl się urwała jak ucięta nożem Pojawiła się inna – odkrywcza i ambarasująca zarazem. Jaka praca? Jesteś na emeryturze, a mieszkanie tak wypucowałaś, że zdałoby wszelkie testy czystości, na czele z testem białej rękawiczki. Praca, dom, praca, dom… Nawyk w myśleniu sugerował, że od lat stosowałam tę wymówkę. Powoli zaczynało do mnie docierać, że jeśli teraz, na emeryturze, nie mam co robić, to wyłącznie moja wina – bo nigdy nie próbowałam robić nic innego. Stasia od zawsze próbowała wielu rzeczy. A przecież życie jej nie oszczędzało. Młodo została wdową, ale nie załamała się, nie pogrążyła w żałobie ani też nie szukała na siłę nowej miłości. Zdecydowała się żyć sama, co nie znaczy, że była samotna. Angażowała się w pomoc dzieciom i bezdomnym. Pomagała w jednej z fundacji, opiekowała się maluchami w szpitalu. O rozrywkach też nie zapominała, tak jak o uśmiechu na twarzy. A ja co? A ja nic. Tylko praca, dom, praca, dom… Jałowiałam, gorzkniałam, dziadziałam... Przez kilka kolejnych dni zastanawiałam się nad swoją sytuacją. Niewiele wymyśliłam. Poza tym, że mogłabym zostać babcią na pełny etat. Co prawda, jeszcze będąc w ciąży, Elizka ambitnie powtarzała, że jest dorosła, odpowiedzialna, świadomie zdecydowała się na macierzyństwo, rezygnując z kariery zawodowej, więc nie zamierza się wyręczać w opiece nad dziećmi i prowadzeniu domu pracującymi babciami, mającymi przecież własne życie. Rozumiałam i nie chciałam się narzucać ze swoją pomocą, ale... w końcu zdecydowałam się zadzwonić do córki. – Elizko, nie potrzebujesz przypadkiem pomocy przy chłopcach? – spytałam niepewnie. – Wiem, co mówiłaś, ale mam dzisiaj wolny dzień, może zabrałabym ich na spacer albo coś? – Zapomnij, co kiedyś mówiłam! Duma dumą, a życie życiem. Z nieba mi spadałaś, mamo! – Radosna ulga w głosie córki świadczyła o tym, że wstrzeliłam się ze swoją propozycją idealnie. – Będę za godzinkę. Ty już ich szykuj. Kacper i Marcel, energiczne czterolatki, zafundowali mi pełne wrażeń i śmiechu popołudnie. Przypomniały mi czasy, kiedy Elizka była mała i zabierałam ją do piaskownicy. Lepiłyśmy babki, kopałyśmy dziury w poszukiwaniu mokrego piasku, z którego dałoby się zbudować zamek. Wtedy żałowałam, że mam tak mało czasu dla córeczki. Teraz nic mnie nie goniło i zaszalałam z wnukami na placu zabaw. Zaczęliśmy od huśtawek, potem były drabinki i zjeżdżalnia, wreszcie zaanektowaliśmy wspólnie piaskownicę z zamiarem postawienia zamku. Początkowo czułam się trochę dziwnie, bo inni rodzice siedzieli na ławkach i przyglądali nam się ciekawie. Szybko jednak zapomniałam o obserwatorach, pochłonięta zabawą. Nie wiedzieć kiedy dołączyli do nas inni budowniczy: Franio z dziadkiem i Julka z tatą. – Może na wierzchołek baszty damy flagę z liści? – zaproponował starszy pan. – To będzie zamek leśnej wróżki? – spytałam. – Smoka, jeszcze trzeba smoka! – wyrwał się Marcel. – Tak, tak! – Franio zaklaskał w rączki. – Ale ja nie umiem zrobić smoka – przyznałam ze smutkiem. – Zrobimy, zrobimy – zapewnił jowialnie tata Julki. Wspólnymi siłami postawiliśmy zamek z fosą, basztami udekorowanymi liśćmi, a wrót pilnowały dwa smoki. Z dumą przyglądałam się naszemu dziełu. – Aż żal, że pewnie zaraz ktoś go zburzy – westchnęłam. – Najwyżej jutro wybudujemy nowy – odparł z uśmiechem dziadek Frania. – Babciu, a jutro też tu przyjdziemy? – zapytał z nadzieją Kacper. – Zaraz po przedszkolu? – Jeśli tylko mama pozwoli. – Pogłaskałam wnuka po głowie. – A jeśli mama nie pozwoli i babcia będzie miała wolny czas, to może da się zaprosić na kawę? – usłyszałam zaskakującą propozycję. Dziadek Frania stał tuż obok, trzymał wnuka za rękę i patrzył na mnie wyczekująco. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i najzwyczajniej w świecie mnie zatkało. – Babciu, idziemy? – Marcel pociągnął mnie za rękę. – Już, już... – mruknęłam zamyślona, wciąż rozważając pierwszą od nie pamiętnych czasów propozycję… no tak, randki! Ostatecznie dałam panu Józefowi numer swojej komórki, mówiąc, że się zdzwonimy i coś ustalimy. Potem odprowadziłam wnuki i wróciłam do siebie. Już w domu wciąż nie mogłam uwierzyć w to, jak jedno popołudnie odmieniło moje życie. A raczej otworzyło mi oczy. Więcej takich atrakcji, a zatęsknię za nudą, myślałam zmęczona, ale zadowolona. Stasia wpadła do mnie wieczorem – Ale to był wspaniały wyjazd! – obwieściła gromko od progu. – A ty co masz takie rumieńce? – zainteresowała się.– Chora jesteś? – Może się zakochałam… – rzuciłam żartem, nim pomyślałam, no i się wkopałam. Stasia wyciągnęła ze mnie pełne zeznanie o tym, jak panikowałam na myśl o emeryturze, jak zdesperowana zadzwoniłam do córki i o popołudniu spędzonym na placu zabaw. – O, jeszcze mam piasek we włosach! – Zaśmiałam się. – Jak za dawnych lat! – Może jutro uroczy pan Józef pomoże ci go wyjąć... Przyjaciółka puściła do mnie oko, a ja zamiast ją zbesztać za niestosowne uwagi, zachichotałam rozbawiona. – Już się nie mogę doczekać. – No czy ja ci nie mówiłam? – triumfowała Stasia. – Życie na emce nabiera nowego smaku! Tylko daj mu szansę. A potem się przygotuj, bo będzie się dziaałooo! Coś w tym jest, pomyślałam. Naprawdę coś w tym jest... Czytaj także:„Kochałam mojego męża, nie był złym człowiekiem. Tylko te inne kobiety w jego życiu…”„Uświadomiłam mężowi, że uroda kobiety kosztuje, i to sporo. Na kolację dla gości była herbata i sucharki”„Liczyła się dla mnie tylko kariera, do celu szłam po trupach. Gdy śmierć zajrzała mi w oczy, obok mnie nie było nikogo” Cześć dziewczyny, jestem tegoroczną maturzystką. Jestem zadowolona z wyników, bo naprawdę się takich nie spodziewałam, poza matematyką, która zawsze była moim problemem, ale dawałam z siebie naprawdę wszystko...gdy zobaczyłam wynik z matematyki 28% móje życie w pewnym momencie legło w gruzach, serce mi pękło. Zabrakło mi 1 punkta do zaliczenia...dziewczyny już bym wolała żeby zabrakło mi 5 lub 10 punktów wtedy nie czułabym takiego żalu do siebie. W przyszłym roku i tak mam zamiar poprawić maturę z wosu i historii (chociaż w tym nie poszło mi źle,ale na prawo by zabrakło,z resztą o czym my mówimy, matma...) i pójść na prawo, takie jest moje marzenie. Ale w tym roku miałam plan pójść na fiolologie hiszpańską, co bardzo by mi się przydało ponieważ często wyjeżdżam do Hiszpanii. No i właśnie...moje plany zostały pokrzyżowane...poprawkę matematyki mam 27 sierpnia, moje pytanie brzmi następująco...mam szansę na studia w tym roku? podobno są jeszcze drugie nabory, druga rekrutacja...a jak nie to może jakaś szkoła niepubliczna, myślałam o Ateneum w Gdańsku (jestem z Trójmiasta). Tam jest chyba szansa, żeby się dostać i słyszałam dobre opinie. Całe szczęście, że moja ciocia jest psychologiem bo nie wiem co by się ze mną działo, naprawdę ciężko mi jest sobie z tym poradzić, zwłaszcza, że nie jestem głupia, mam swoje ambicje... Nie macie pojęcia co teraz przeżywam, nie mam ochoty dosłownie na nic, jest mi strasznie przykro. Odnośnie matematyki, to złożyłam formularz na kurs matematyczny przygotowujący do matury poprawkowej. Pierwsza lekcja jest gratis, idę we wtorek. Zobaczymy jak bedzie. Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2013-06-30 10:08 przez adrina. pewnie , że jest szansa Poprawisz matmę i droga wolna - często zostaje dużo miejsc wolnych na studia, ludzie rezygnują. Poza tym uważam że na uczelnie niepubliczne jest zawsze mniej chętnych, no ale to musisz się poorientować jak sytuacja wygląda w Twoim rejonie Głowa do góry, na pewno będzie dobrze I powodzenia w sierpniu ! CytatxxRoSeSxx pewnie , że jest szansa Poprawisz matmę i droga wolna - często zostaje dużo miejsc wolnych na studia, ludzie rezygnują. Poza tym uważam że na uczelnie niepubliczne jest zawsze mniej chętnych, no ale to musisz się poorientować jak sytuacja wygląda w Twoim rejonie Głowa do góry, na pewno będzie dobrze I powodzenia w sierpniu ! Dziękuje Ci bardzo, każde słowa otuchy są teraz dla mnie ważne... to dobrze, bo czasami myśle że nie mam już szans na studia w tym roku Głowa do góry ja w tym roku też pisałam maturę , z wyników również jestem zadowolona tylko matematyka .. 26 % czyli 2 pkt mi zabrakło. Również będę pisała w sierpniu poprawkę tylko ,że ja na studia wybieram się dopiero od lutego , ale nie martw się na pewno dasz sobie radę . Miejsca na pewno będą bo dużo osób rezygnuje na rzecz innych uczelni , rozmyślają się więc możesz być spokojna tytul tego postu jest mocno przesadzony i doscyc naiwny masz cale zycie przed soba i w nim spotka Cie napewno duzooo duzo wiecej znaczacych porazek MATURA TO NIE KONIEC SWIATA znam mnostwo ludzi sukcesu bez tego papierka, niepelne srednie nie przekresla twoich ambicji ! a zyciowy sukces jest zasluga duzej pewnosci siebie i zaradnosci i brak dostatecznej wiedzy niekoniecznie z nim koliduje ..aa skoro zabrklo Ci tylko 1 punkta w maju to spewnoscia bez problemu poradzisz sobie w sierpniu najlepiej udaj sie na jakies korki zebys nie miala watpliwosci ze tym razem tez polegniesz .. trzymam kciuki Dasz rade, poprawisz i jak będziesz miała trochę szczęścia to się dostaniesz na studia. powodzenia. poza tym przygotuj sie na to, ze zycie to nie bajka i niesie ze soba wiele rozczarowan. na studiach sama sie przekonasz. Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2013-06-30 10:15 przez nurhia. Jaki tytuł, chyba przesadzasz! ja to dziekuje Bogu ze mnie jeszcze nie objela ta obowiazkowa matura z matmy bo bym nie zdala. Matma jest trudna. To prawda, wyksztalcenie wyzsze i papierek uczelni tak naprawde prawie nic dzis nie daje. Takze nie martw sie. Cytatalibabato Jaki tytuł, chyba przesadzasz! mnie zabraklo rok temu 4 pkt nie łam się, choć ja na pewno zareagowałabym w ten sam sposób, ale matmę zdawałam rozszerzoną, nie jestem super inteligentna, ale wiem, że się da, tylko musisz się uwziąć i do dzieła nie myśl o tym, bo stresujesz się zapewne niepotrzebnie, a rok przerwy możesz wykorzystać na wiele sposobów, to naprawdę nie jest koniec świata Cytatizus91_91 nie łam się, choć ja na pewno zareagowałabym w ten sam sposób, ale matmę zdawałam rozszerzoną, nie jestem super inteligentna, ale wiem, że się da, tylko musisz się uwziąć i do dzieła nie myśl o tym, bo stresujesz się zapewne niepotrzebnie, a rok przerwy możesz wykorzystać na wiele sposobów, to naprawdę nie jest koniec świata tyle ,że ja nie chce roku przerwy. oczywiście, ze jest szansa. zaraz we wrześniu będzie druga tura naborów i możesz się spokojnie dostać tam gdzie chcesz. tylko ucz się Poprawisz maturę i jeszcze w tym roku pójdziesz na prawo jesteście kochane...nie wiecie jak bardzo podnosicie mnie na duchu i dajecie mi siłę współczuję, znam ludzi, którym tak samo zabraklo. jednak oni na studia się nie wybierali. Przykro nam, ale tylko zarejestrowane osoby mogą pisać na tym forum. Moim zdaniem już nic mu nie udowodnisz, jest za późno! wiesz czemu? właśnie przez jego towarzystwo i to co uroiło się w jego głowie. Powiem tylko krótko, uciekaj! miałam przez 15 lat takiego męża, który mnie zabił psychicznie i fizycznie, a ja oddałabym dla niego życie, swoje i pewnie jeszcze syna. Uciekłam po 15 latach, nie dowierzam teraz, że dałam sobie wejść na głowę, zmarnować tyle lat, tak sobą pomiatać i tak sobą manipulować, bić się i maltretować psychicznie. Ten człowiek już jest chory z zazdrości, a na to jest tylko jeden lek, psycholog i terapia. Jeżeli nic z tym on nie zrobi, to nie masz szansy najmniejszej na zmianę tego sama, będzie z dnia na dzień coraz gorzej, a może skończyć się tragicznie. Wiem coś o tym, ja uciekłam w ostatniej chwili! Teraz się cieszę, że się ocknęłam, ocknęłam się w czas....Nadal się go boję i bolesne wspomnienia wracają, a jesteśmy 5 lat po rozwodzie. Nie czekaj tak długo, dziewczyny piszą zbyt "ciężkim językiem" ale mają rację ratuj się.

moje życie legło w gruzach